Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/51

Ta strona została przepisana.

Matka zatrzymała się na chwilę i znowu mówiła.
— A potem znów myślę, a może właśnie trzeba powiedzieć, może to nie będzie dla niego szczęście, ta stolarka. Zawsze tu, zawsze w takiej niby biedzie nie będzie, ale też nie w dobrobycie. Niewiadomo co tu począć! Co lepsze, tamto życie czy to? Myślę sobie: dla mnie to lepsze nawet to, ale przecież wiem, że twój ojciec miesiąca nie mógł usiedzieć w jednem miejscu i tylko wtedy był szczęśliwy i wesoły, jakeśmy jeździli. Więc tak medytuję i medytuję i wciąż nie wiem. A może właśnie twoje szczęście też byłoby tam, a może właśnie powinieneś być takim samym jak ojciec. Wreszcie postanowiłam sobie, jak jaki cyrk przyjedzie to poradzę się dyrektora, opowiem, ojca fotografje pokażę, niech z tobą pogada, niech poradzi. A może się okaże, że cię wcale cyrk nie ciągnie i już po zmartwieniu. Tymczasem żaden cyrk tu nie przyjeżdżał. To już nawet ostatnio uspokoiłam się nieco, bo i ty podrastałeś, a wiem, że w cyrkowem rzemiośle trzeba się ćwiczyć od maleńkości. I jeszcze widzę, że ojczym cię kocha jak rodzonego syna i żadna krzywda ci się w domu nie dzieje. Zdolny także jesteś l do stolarki zręczny, więc myślę, tak już Bóg chce, zostaniesz ze mną. Uspokoiłam się trochę. I tu nagle cyrk przyjechał. Już wczoraj poczułam wszystko; już wczoraj, jak patrzałam na ciebie, to wiedziałam co będzie. A jak afisz zobaczyłam, to tak mi się odrazu wszystko przypomniało, że zupełnie jakby te długie lata nie

47