Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/52

Ta strona została przepisana.

minęły, jakby nic się przez ten czas nowego nie stało, tylko...
Matka urwała nagle.
— I co, Pawełku — zapytała po chwili spokojniejszym głosem, — chcesz naprawdę pojechać z cyrkiem?
— Ja nie wiem — wyjąkał chłopiec, — ja nie wiem, ale jabym chyba chciał.
Matka myślała chwilę. Potem powiedziała szybko:
— To dobrze, pojedź. Taki widać los i przeznaczenie.
Pawełek patrzył na nią uważnie. Chciał wiedzieć, czy bardzo się martwi. Lecz matka nie sprawiała wrażenia osoby zmartwionej. Przeciwnie, wyglądała tak, jakby wszystkie wypowiedziane słowa sprawiły jej ulgę.
I od tej chwili los chłopca był przesądzony. Matka zgodziła się.
Wbrew przewidywaniom najbardziej opierał się właśnie ojczym.
— Oszaleliście czy co? — zawołał, dowiedziawszy się o nagłem postanowieniu. — Mam oddać chłopaka do cyrku?
— Ależ, Janku — próbowała tłumaczyć matka.
Stolarz jednak nie ustąpił tym razem tak łatwo jak zwykle:
— Na nic się to zmarnuje, po świecie będzie się z obcymi ludźmi wałęsał i dlaczego, dla jakiej to ważnej przyczyny, chciałbym wiedzieć?
A gdy nikt mu nie odpowiadał, wołał w dal-

48