Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/53

Ta strona została przepisana.

szym ciągu z oburzeniem:
— Ty chyba, kobieto, serca wcale nie masz, rodzonego syna chcesz na poniewierkę oddać.
Gdy i to nie pomogło, spróbował ostatniego argumentu:
— Jeszcze ludzie powiedzą, że wyrzuciłem sierotę z domu, aby się go pozbyć.
— Nie bój się, nie powiedzą. O tobie ludzie dobrze wiedzą, że nawet psa nie potrafiłbyś z domu: wyrzucić, a co dopiero dzieciaka.
— A ja ci mówię, że nie puszczę chłopaka i basta; nie przekonacie mnie, że może być inaczej.
Patrzył surowo na żonę i chłopca. Widząc jednak, że tak samo jak on i oni również trwają w swem przekonaniu, spojrzał bezradnie wokoło.
— Paweł, bój ty się Boga, tak zostawisz mnie i matkę i nie będzie ci wcale żal?
Pawełek poruszył się niespokojnie:
— Będzie mi żal — rozpoczął.
Lecz matka mu przerwała:
— Co ty chłopakowi chcesz kamienie kłaść pod nogi. No, dobrze, będzie mu żal, więc co, a jeżeli tam jest właśnie jego los?
— A dlaczego u licha tam ma być jego los? Czy mu źle ze mną, z tobą? Stolarzem go zrobię porządnym, warsztat będzie miał własny; dlaczego ma sobie kości wykręcać. To że skakać umie, to jeszcze nie dowód, aby zaraz pędził do cyrku jak opętany.
— Przecież ja powrócę, nie jadę na całe życie — odezwał się nieśmiało Pawełek.

49