Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/54

Ta strona została przepisana.

— A jakże, powrócisz! Dużo tam będziesz pamiętał o domu i o swoich na tym wielkim świecie. Na nic mi dzieciaka zmarnują.
— Słuchaj, Janku.
— A dajcież mi święty spokój! — rozłościł się nagle stolarz i wyszedł, trzaskając drzwiami.
— Kocha cię jak własne dziecko — powiedziała matka po jego odejściu.
Pawełek milczał w zamyśleniu.
Żal ojczyma wywarł na nim silne wrażenie. Chłopiec nie wiedział sam, jak postąpić powinien. Z jednej strony ciągnął go cyrk, nowe nieznane strony, inni ludzie, zmiana jaka go czekała. Wyobrażał sobie triumfalne występy, wspaniałe przedstawienia, popisy, któremi zachwycają się wszyscy. Przypomniał sobie ojca i wydawało mu się, że pamięta go bardzo dobrze, wydawało mu się także, że powinien wkroczyć w jego ślady, że powinien tak jak on być słynnym, znanym akrobatą.
A z drugie] strony ukazał mu się nagle: żal matki, żal ojczyma, którego kochał nie mniej przecież jak owego utraconego tak dawno ojca. Wyobrażał sobie tęsknotę ich i swoją.
Nie wiedząc co mówić, co myśleć i jak się zachować, chodził Pawełek tego dnia ulicami miasteczka. Chwilami decydował się już na zaniechanie pomysłu. Wprawdzie wbrew pierwotnym przewidywaniom matka znalazła się nagle po jego stronie, matka nie sprzeciwiała się wcale, Pawełek jednak myślał wciąż o rozżalonem spoj-

50