Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/55

Ta strona została przepisana.

rzeniu ojczyma, wciąż nie mógł zapomnieć jego słów:
— Paweł, bój się Boga, tak zostawisz mnie i matkę i nie będzie ci wcale żal?
— Dobrze — myślał, — dobrze, nie pojadę, Zaraz wrócę do domu i powiem. Niech się już nie martwią, zostanę.
Lecz w chwili gdy tak myślał, ktoś dotknął jego ręki:
— Pawełku.
Była to Dorotka!
— Dolly — zawołał radośnie chłopiec zadowolony, że może podzielić się z kimś swojemi troskami.
Dorotka była również ucieszona. Dziewczynka przebywała zwykle tylko z dorosłymi i była bardzo spragniona towarzystwa dzieci. Miała ona wprawdzie o dwa lata mniej, niż Pawełek, nie przeszkadzało mu to jednak wcale traktować ją jak równą sobie i zwłaszcza, że Dorotka była bardzo rezolutna i śmiała:
— Co się stało? — — zapytała natychmiast, widząc jego uroczystą minę.
— Ach, Dorotko — zaczął opowiadanie.
— Co się stało? — ponowiła pytanie.
— Widzisz...
— Mów prędko.
— Słuchaj...
— Już widzę, że ci rodzice nie pozwalają abyś z nami pojechał. A wiesz, mój tatuś powiedział: owszem, ładny chłopak, możeby się przydał.
— Tak powiedział naprawdę?

51