Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/58

Ta strona została przepisana.

Dorotka z powagą wyciągnęła rękę do stolarza i dygnęła głębokim, cyrkowym ukłonem.
Stolarz ujął jej małą rączkę i nie bardzo wiedział co z nią zrobić.
— To może pójdziemy do domu? — powiedział.
Pawełek bardzo ucieszony temi zaprosinami poszedł naprzód.
— Mamo — wołał już od progu, — przyprowadziłem Dorotkę, wiesz, tę małą Dolly.
— A jakże, ty przyprowadziłeś? — przedrzeźniał go ojczym — Wcale ci do głowy nie przyszło. To ja zabrałem małą na górę.
Dorotka wykonała przed matką Pawełka taki sam głęboki dyg.
— Ładna jest jak laleczka — zawołała matka z podziwem, lecz przypomniawszy sobie, że nie należy mówić takich rzeczy dzieciom, dodała prędko:
— Widzę, że grzeczna jest także.
Dorotka dygnęła po raz drugi, uważała jednak, że uczyniła zupełnie zadość wymaganiom uprzejmości i że nadal może zachować się codziennie, nie robiąc już zbyt wielkich ceregieli.
To też po chwili już goniła się z Piotrusiem po kuchni, koniecznie chciała wziąć na ręce i kołysać malutką Stefcię, a wreszcie usiadła na krześle jak na koniu i zmieniła tę pozycję dopiero wtedy, gdy przyniesiono dzieciom podwieczorek.
Potem, zajadając grubą kromkę chleba posmarowaną powidłami, zwróciła się no stolarza:
— Proszę pana, ja bardzo pana proszę.

54