Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/59

Ta strona została przepisana.

— O co prosisz?
— Niech pan pozwoli Pawełkowi pojechać z nami?
— A tobie co po nim?
— Mnie się nudzi samej.
— No, to zostań z nami.
— Ja nie mogę.
— Dlaczego?
— Bo ja mam tam tatusia.
— A widzisz, a chcesz aby Pawełek rzucił dom i wszystkich, zostawił nas samych.
— To co innego — zaopinjowała energicznie Dorotka.
— Jakto co innego? To samo.
— A nie. Mój tatuś jest sam, samiuteńki, to go zostawić nie mogę. Bo widzi pan — dodała lekko tajemniczym głosem, — ja się muszę nim opiekować.
Mimowoli roześmieli się wszyscy, słysząc te pełne powagi słowa.
Lecz Dorotka niezrażona tem wcale mówiła w dalszym ciągu:
— A pan nie jest wcale sam, ma pan jeszcze kupę dzieci, żonę, jakoś sobie dacie radę bez niego.
— Jakoś sobie damy radę bez niego — westchnęła matka.
Stolarz roześmiał się głośno.
— Patrzcie to, jaka mądra. Mała taka, a gada jak nauczona. I co, jak go puszczę, będziesz go pilnować, aby mu się krzywda żadna nie działa?

55