Pawełek siedział na koźle obok woźnicy i co chwila bez żadnej potrzeby wołał: wio, wio głosem jak najweselszym. Udawał, że nie czuje żadnego wzruszenia, mijając dobrze znane sobie domki i uliczki.
Minęła już chwila pożegnania. Przed odjazdem matka, ojczym i Plotruś stali długo przed wozem i każdy dawał mu ostatnie polecenie.
— A pamiętaj, że masz tu dom i zawsze możesz wrócić — mówił stolarz.
— Tak zaraz to wrócić nie może — śmiał się sztukmistrz Klaudjusz. — Podpisaliście przecież umowę z dyrektorem na parę lat.
— Podpisałem, ale jakby mu tam źle było albo co. Przecież to dzieciak tylko.
— Nic mu się złego nie stanie.
A gdy matka szeptem prosiła Pawełka, by mył się czysto, by zachowywał się dobrze, Klaudjusz znowu przerwał te napomnienia.
— Jak już raz powiedziałem, że się nim zaopiekuję, to napewno tak będzie — powiedział uroczystym głosem.
Przez te kilka dni bowiem, które cyrkowcy spędzili w miasteczku, rodzina Pawełka zdążyła