Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/64

Ta strona została przepisana.

Potem wóz zaczął się oddalać z zadziwiającą szybkością.
Jak±e inaczej wyglądało miasteczko oglądane z góry, z wysokości wozu cyrkowego!
Zdawaćby się mogło, że mijane domy i ulice nie były nigdy obojętne i nudne. Każde miejsce miało jaką swoją historję i teraz przejeżdżając musiał wciąż Pawełek myśleć i przypominać sobie:
— O tu bawiliśmy się zawsze w chowanego...
— Tędy szedłem do szkoły...
— Do tego sklepu mama posyłała mnie po bułki...
— To jest apteka... Jak Piotruś zachorował ciężko, to czekałem tu przez kwadrans na lekarstwo i taki długi był wtedy ten kwadrans...
— Na tem miejscu żegnałem się z nauczyciełem... Kiwał długo głową, jakby nie wiedząc czy dobrze robię, że wyjeżdżam, a potem namyślił się przestał trząść głową i powiedział tylko:
— Szczęść ci Boże!
Pawełek patrzył uważnie na to miejsce, w którem poprzedniego dnia nauczyciel go żegnał, jakgdyby myśląc, że może ujrzy nauczyciela znowu, że w tej chwili pełnej wahania i smutku usłyszy znowu słowa, które może dodadzą mu otuchy:
— Szczęść ci Boże!
Lecz nauczyciela nie było. Zapewne spał jeszcze o tak wczesnej porze.
Wszyscy jeszcze spali. Gdzie niegdzie dopiero otwierały się okiennice i wyglądało to tak, jak-

60