Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

jąc się za niknącemi woddali domami, myślał Pawełek nad tem, czy jednak ojczym nie miał słuszności? Czy nie byłoby lepiej tam w otoczeniu bliskich twarzy, z których każda była mu drogą nawet w chwili gniewu i sprzeczki, niż tu, w środowisku obcych nieznanych ludzi?
Czyż nie byłoby mu lepiej tam? Stałby teraz na podłodze pełnej wiórów, patrzyłby na wesołą twarz stolarza i naśladowałby jego ruchy w robocie. Pawełek poczuł nagle chłód i zapiął szczelniej palto pod szyją.
A Piotruś? Piotruś zmęczony pewnie zbyt wczesnem przebudzeniem się marudzi i przeszkadza wszystkim. Niedługo pójdzie do szkoły i każdemu koledze powie dumnie:
— Mój brat pojechał z cyrkiem do wielkiego miasta!
A Stefcia? Stefcia nie rozumiała jeszcze nic zgoła. Nadstawiała wprawdzie rano rumiane policzki do pocałunków, lecz śmiała się wtedy wesoło i nie wiedziała wcale, że Pawełek odchodzi na tak długo. Stefcia zapomni odrazu. Taka była jeszcze mała. Zapomni i nawet go nie pozna, gdy powróci.
Przy myśli, że Stefcia wcale go nie będzie pamiętać, doznał chłopiec uczucia niezmiernej żałości. Wydało mu się, że minęło już wiele, wiele czasu od chwili, gdy opuścił dom i że już pewnie wszyscy w domu zdążyli zapomnieć o nim zupełnie.
A tymczasem przejeżdżali dopiero drogą koło rzeki.

64