Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/69

Ta strona została przepisana.

— Tu się kąpałem tyle razy — pomyślał Pawełek i zaraz dodał:
— Niewiadomo, kiedy znów będę się tu kąpać? Patrzył na rzekę i wydawało mu się, że dopiero teraz po raz pierwszy spostrzega, jak ładnie wygląda widoczny z oddali kościół zasłonięty do połowy drzewami, jak ładną jest ta droga nad rzeką.
Rzeka była tego dnia szara i trochę burzliwa. Odbijało się w niej pochmurne niebo. Lecz Pawełek nie żałował wcale, że tym razem woda nie błyszczy ciepłem światłem i radością. Wydawało mu się, że rzeka szara i niezadowolona odczuwa jakgdyby jego smutek i opuszczenie.
Nie martwił się też wcale tem, że zaczął kropić drobny, dokuczliwy deszcz. Przeciwnie, zadowolony był z tego, bo w ten sposób niemożna było odgadnąć, czy mokre plamy na jego twarzy były śladami deszczu właśnie czy łez.
Deszcz nie zmylił jednak bystrych oczu Dorotki, która po godzinie wgramoliła się na górę, by odwiedzić swego przyjaciela.
Dorotka przyszła otulona w pelerynę, której kaptur zasłaniał głowę i całą niemal twarzyczkę.
Spojrzała na chłopca, chciała coś powiedzieć, lecz wstrzymała się. Podeszła tylko do niego.
— Posuń się, to usiądę obok ciebie — powiedziała.

65