Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/72

Ta strona została przepisana.

trochę, że jakoś zrobiło mu się lżej na sercu.
— Czy nie jesteś głodny? — zapytała dziewczynka, pamiętając o swej obietnicy opiekowania się chłopcem.
— A wiesz, naprawdę głodny jestem trochę. Śniadania wcale nie jadłem.
— To chodź, napijemy się kawy.
Weszli do wnętrza wozu. To wnętrze śmieszyło zawsze Pawełka. Wozy urządzone były w środku jak maleńkie mieszkalne pokoje.
Nawet firaneczki wisiały przy oknach.
Obok kuchni stała teraz gruba i wysoka kobieta i w dużym garnku parzyła kawę.
Była to żona atlety, pani Klara, która zajmowała się gospodarstwem i dbała o jedzenie dla całej trupy.
Zobaczywszy Pawełka, pani Klara zawołała natychmiast:
— Zmarzłeś pewnie, napij się gorącej kawy, to się odrazu rozgrzejesz.
Pawełek usiadł posłusznie przy stole nakrytym szydełkową serwetą obok Dorotki, a pani Klara postawiła przed nim duży kubek kawy.
Trzeba było trzymać kubek ostrożnie w ręku, bo wóz trząsł i kawa mogła się łatwo wylać.
Chłopiec patrzył wokoło. Znał panią Klarę, znał także dyrektora, który w milczeniu siedział przy stole, a jednak poczuł się w tej chwili zupełnie samotny i obcy.
Tam, w domu jedli teraz także śniadanie.
Pił kawę, nie podnosząc oczu, nie zwracając uwagi na to, że płyn zbyt gorący parzy mu usta.

68