Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/80

Ta strona została przepisana.

wo, reklamy, które gasły i zapalały się jak na zawołanie.
Tak, wszystko to było cudowne i Pawełek nie przypuszczał nawet, że coś podobnego może naprawdę istnieć na świecie.
Z podziwem patrzył na tramwaje, które sunęły po szynach same bez niczyjej pomocy; z jeszcze większym podziwem patrzył na samochody, które pędziły jak szalone, a z boku miały przymocowane małe maszynki, wybijające same cyfrę należności.
A olbrzymie autobusy, a automaty, z których po wrzuceniu odpowiedniej monety można było wyciągną tabliczkę czekolady!
Tak, wszystko w wielkiem mieście było wspaniałe i nieprawdopodobne. Gdy zaś w pewne wolne popołudnie zaprowadził go Alfred do kina, gdzie ruchome fotografje poruszały się i nawet mówiły i śpiewały jak najprawdziwsi, żywi ludzie, wówczas Pawełek zrozumiał, że znajduje się w środowisku prawdziwych cudów, wobec których niczem są najlepsze sztuki żonglera w cyrku.
To też listy Pawełka do domu były pełne zachwytu.
— Tutaj nawet wodę można grzać niekoniecznie przy ogniu — pisał. — Trzeba tylko wetknąć takie łapki w dziurki na ścianie (nazywa to się kontakt), a już po chwili woda się zagotuje w rondelku.
Cóż dopiero odczuł Pawełek, gdy zobaczył po raz pierwszy samolot! Prawdziwych ludzi, któ-

76