Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/81

Ta strona została przepisana.

rzy jakgdyby nigdy nic fruwali sobie w powietrzu jak ptaki.
Tak, ludzie w wielkiem mieście umieli wszystko i Pawełek przez pierwsze kilka dni pobytu miał oczy wciąż rozwarte szeroko ze zdziwienia. Wydawało mu się, że rozmaite bajki opowiadane kiedyś przez matkę, te o czarodziejskim stoliczku, który sam się nakrywał i te o latającym cudownym dywanie i te o butach siedmiomilowych, teraz zostały tutaj zamienione w najpiękniejszą rzeczywistość.
Potem przyzwyczaił się do tego wszystkiego, lecz w pierwszych dniach pobytu w mieście wywoływał ogólną wesołość, krzycząc nagle:
— O, patrzcie, ten wóz sam jeden jedzie, ani konia, ani nic; nikt go nie ciągnie.
Albo:
— Nie wiedziałem wcale, że mogą być tacy mądrzy ludzie na świecie, że to wszystko już wymyślili.
— Przyjrzyj się dobrze — mówił Alfred, — bo niedługo stąd wyjedziemy. Naciesz się dowoli. Już niedługo zbieramy manatki i jazda w dalszą drogę.
— A może zostaniemy dłużej? — sprzeciwiała się Dorotka tajemniczym tonem. I okazało się, że Dorotka miała słuszność. Słyszała widocznie od ojca o jego zamierzeniach jeszcze przedtem, zanim zostały wykonane.
Oto dyrektor połączył się z innym dużym cyrkiem. Połączone przedsiębiorstwa otrzymały nazwę cyrku Buffallo-Bill i miały zmieniać miej-

77