Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/91

Ta strona została przepisana.

Pawełek również spojrzał nie pewnie. Lecz serdeczny uśmiech Klaudjusza upewnił go w tem, że Klaudjusz żartuje.
— No, pokaż mały swoje ćwiczenie, którego nie umiesz zrobić.
Pawełek rozpoczął posłusznie ćwiczenie. Gdy skończył, Klaudjusz poklepał go po ramieniu.
— No, wcale nieźle.
— Nieźle — mruczał Tom, — już ja go nauczę, aby było zupełnie dobrze, możesz być o to zupełnie spokojny.
— Doskonale, ucz go, Tomie — zachęcił go Klaudjusz. — A tymczasem dowidzenia.
Odszedł, gdy jednak znajdował się już o kilka kroków dalej, odwrócił się nagle i zawołał niedbałym tonem:
— Ale, ale...
— Co? — zawołał Tom.
— Zapomniałem ci powiedzieć, Tomie, że mały znajduje się pod moją opieką.
— Więc co? — zawołał Tom zuchwale.
— Więc nic. Chciałem tylko, abyś o tem pamiętał.
I Klaudjusz odszedł szybko w swoją stronę.
Wprawdzie po jego odejściu Tom mruczał coś pod nosem o tem, jak kpi sobie z opieki Klaudiusze, wprawdzie krzyknął raz i drugi na Pawełka, wymachując groźnie szpicrutą, tem niemniej nie uderzył odtąd chłopca ani razu. Pawełek zaś po słowach Klaudjusza poczuł odrazu, że jego opieka nie jest czczym frazesem, że naprawdę zajął się nim serdecznie i poważnie.

87