Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/94

Ta strona została przepisana.

kazywały swoje sztuki, odbierały oklaski, kłaniały się z godnością.
I siedząc wysoko, na bujającej się huśtawce, trzymając za rękę Dorotkę, patrząc na tłumy oklaskujących ich widzów, nie mógł sobie Pawełek wcale wyobrazić, że jeszcze tak niedawno znajdował się w małem, cichem miasteczku i pędził tam spokojne, monotonne życie.
— Gdyby tak mama mogła mnie widzieć — myślał — a ojczym jaki byłby dumny! Mówiłby napewno:
— Ten Pawełek to był taki zręczny do wszystkiego już od maleńkości.
I Pawełek marzył:
— Gdy dorosnę — mówił Dorotce, — gdy będę zarabiał dużo pieniędzy, sprowadzę tu wszystkich. Otworzę ojcu wielki warsztat, a matce wcale nie dam pracować.
— Pewnie, niech sobie odpocznie — zgadzała się Dorotka.
— Piotruś pójdzie do szkoły.
— A co będzie robił?
— Nie wiem jeszcze — odpowiadał z powagą Pawełek, — do czego okaże ochotę. Ale tak mi się coś zdaje, że on chyba ma pociąg do ślusarki.
— Lepiejby było, aby ojcu pomagał — zauważyła rozsądnie Dorotka
— Naturalnie, że lepiej, ale jak kto nie ma do czego ochoty, to co robić?
— Widzisz przecież, ja sam już ojcu pomagałem i nawet byłem wcale zręczny, a jak tylko

90