Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/95

Ta strona została przepisana.

cyrk zobaczyłem, to już wiedziałem, że nic nie pomoże i tylko muszę tu żyć.
— To bardzo dobrze, że z nami pojechałeś. Dawniej to się nudziłam często, a teraz o wiele mi weselej.
— Mnie też z tobą wesoło.
— To lubisz mię, Paweł?
— Bardzo cię lubię.
— A jakby mi się co stało, tobyś mnie żałował?
— Głupia jesteś. Co ci się ma stać?
— Czy to wiadomo? Może mnie wykradną.
— Tylko w książkach wykrada się dzieci.
— Oj, jaki ty jesteś, Pawełku, a nuż mi się zdarzy coś takiego.
— Ale co?
— Nie wiem sama; właśnie coś, o czem nie wiemy zgóry, tobyś mnie żałował?
— Żałował? Nie, jabym cię uratował.
— Naprawdę?
— Naprawdę.
— I nie bałbyś się wcale?
— Nie bałbym się. Gdyby cię naprzykład wykradli, tobym poszedł cię szukać. Tybyś mi zostawiła po drodze jakieś znaki żebym wiedział jak i co.
— Dobrze, kółko bym, rysowała że to niby nasza „Płomienna Obręcz”.
— Doskonale. A jakbym już wiedział, te jesteś gdzieś w pobliżu, tobym gwizdał tę melodję.

91