Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— Aha!
— Porywa mnie więc i wywozi. I cobyś zrobiła wtedy?
— To samo co ty.
— Jabym wtedy nic nie robił, byłbym pewnie związany i wywoziliby mnie daleko.
— Wsiadłabym na konia, wiesz, wzięłabym z ojca koni Achmeta, tego co naj prędzej leci. Pojechałabym za tobą. Ty też zostawiaj mi znaki.
— Jeżeli tylko hędę mógł.
— Postaraj się w każdym razie. A ja już cię odszukam.
— Dużobyś tam zrobiła, teżby cię zabrali.
— To wzięłabym ze sobą ojca i Klaudjusza, albo jeszcze lepiej, zawiadomiłabym wszędzie policję, aby jechała moim śladem. Nie bój się, dałabym sobie napewno radę.
— Wiadomo, Dorotko, że jesteś dzielna dziewczyna.
— A widzisz.
W ten sposób dzieci obiecywały sobie pomoc w razie potrzeby i wymyślały najfantastyczniejsze przygody i niebezpieczeństwa.
Tymczasem jednak nie groziło im żadne niebezpieczeństwo.
Pawełek i Dorotka prowadzili życie jednostajne i bardzo pracowite. Wstawali nieco później, niż zwykłe dzieci, gdyż kładli się później spać, potem przystępowali do ćwiczeń numerów następnego programu, które zajmowały im sporo czasu. Po spacerze następował obiad, następnie i Pawełek i Dorotka odbywali godzinną lekcję.

94