Strona:Zofia Dromlewiczowa - Płomienna obręcz.djvu/99

Ta strona została przepisana.

— Cóż to moja córka ma sobie zostać taką zwykłą woltyżerką bez żadnego wykształcenia — powtarzał dyrektor, gdy niekiedy dziwiono się, że każe jej się uczyć. — Niewiele tam tej nauki, ale zawsze niech dziewczyna ma jakie takie pojęcie o świecie i ludziach.
Dorotka odrabiała więc przykładnie codzienną swoją lekcję, a ostatnio wraz, z nią, uczył się także Pawełek. Potem pozostawało trochę czasu na zabawę, na zajęcia domowe i już trzeba się było przygotować do wieczornego występu.
W niedzielę nie było wprawdzie lekcji ani codziennych ćwiczeń, mimo to dzieci niewiele miały czasu, gdyż w święta dawano zawsze dwa przedstawienia, popołudniowe i wieczorne.
— Ciężkie jest życie aktora! — powtarzała nieraz dziewczynka, z poważną miną, zdanie starszych — Nigdy świąt nie mamy. Tylko wilja i trzy dni w Wielkim Tygodniu, a tak to pracuj, człowieku, przez cały rok.
Po chwili dodawała nieco weselszym tonem:
— Dobrze, że ja lubię jeździć konno, bo inaczej to już dawno wszystko by mi się znudziło.
Pawełek odpowiedział filozoficznie:
— Każda praca się nudzi, jeżeli jej się nie lubi.
— A ty lubisz występować?
— Lubię, a już najbardziej to lubię występować w „Płomiennej Obręczy“. Jak tak siedzimy obok siebie, światła na nas padają, a ludzie biją brawa, to jest nawet bardzo przyjemnie.
Nietylko Pawełek lubił numer „Płomienna

95