Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, Karolinko, naprawdę szalona z ciebie dziewczyna — westchnęła.
— Mnie tak smutno w domu, proszę pani, stęskniłam się za Janką — zapewniała Karolinka.
— Trzeba dać znać do pałacu, że jesteś u nas i że zostaniesz do wieczora — powiedziała matka Janki, która tak, jak wszyscy w domu lubiła bardzo Karolinkę, a ponadto litowała się zawsze nad dziećmi z pałacu, które pomimo majątku odczuwały osamotnienie sieroctwa.
W pół godziny później Karolinka zapomniała już zupełnie o przemoczeniu, o gniewie na pannę Annę, zajęta całkowicie rozmową z Janką.
— Musimy wymyśleć coś ciekawego, coś nadzwyczajnego, aby spędzić jakoś koniec wakacji — twierdziła Karolinka.
— Ale co wymyślimy?
— Nie wiem jeszcze.
Janka patrzyła na Karolinkę z podziwem. Wierzyła, że Karolinka wymyśli napewno coś nadzwyczajnego.
— Wogóle myślę często, czy nie powinnam uciec z domu — zwierzyła się Karolinka szeptem.
— Uciec z domu? — przeraziła się Janka.
— A tak.