Karolinka podniosła się z krzesła.
— Nikt się przecież nie wyśmiewał — próbowała się wycofać Janka.
— Więc już nie można powiedzieć kilku słusznych uwag?
— Wiesz dobrze, że to zależy wszystko od tonu i sposobu mówienia. Mówiliście z nami, jak z małemi dziećmi.
— Z małemi i niedorozwiniętemi umysłowo — uzupełniła Karolinka.
— Nie przesadzaj, Karolinko.
— A więc chodź, Karolinko. Deszcz przestał padać — powtórzył Antoś i Karolinka widząc, że Janka nie rusza się z miejsca, posłusznie podążyła za Antosiem.
W ogrodzie jednak poczuła skrupuły.
— Powinnam była może zostać z Janką — powiedziała głośno.
— Nie przejmuj się. Janka musi się wydąsać, Ludwik także. Pod tym względem są nieodrodnym bratem i siostrą. Jak im to przejdzie to przyjdą tu jakby nigdy nic.
— Wiąc nie założymy już klubu?
— Ależ założymy, ręczę ci.
— Bo już się zmartwiłam.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.