Karolinka, że nie skarb ją pociąga, nie jego materjalna wartość, a sama tajemnica, którą można będzie odkryć, sam fakt szukania i zdobycia. Czuła się już teraz właścicielką czegoś ważnego i ta myśl napełniła ją radością i rozmarzeniem. Gotowa była walczyć, a przednwszystkiem zwyciężyć.
— Karolinka uśmiecha się sama do siebie! — usłyszała nagle głos Antosia.
Szli w jej stronę we trójkę. Janka kiwała z oddali fotografją.
— Zobacz, Karolinko, jak świetnie wyszłaś! — wołała.
Fotografja była rzeczywiście wyjątkowo udana. Głowa Karolinki, jej rozwichrzone włosy, jej promienny uśmiech, odcieniały się wyraźnie na tle liści, które rzucały na jej twarz blaski i cienie.
— Wiesz, wszyscy mi radzą, abym tę fotografję właśnie posłała na konkurs, muszę się spieszyć, bo już za kilka dni upływa termin, — mówiła Janka z zapałem.
— A zgadnij, jaki chcemy dać tytuł! — zawołał Ludwik.
— Jaki?
— Miałaś przecież zgadnąć.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/143
Ta strona została uwierzytelniona.