w wodzie i uśmiechnęła się lekceważąco, myśląc o wystrojonej, nieznanej dziewczynce z pałacu.
— Jaka szkoda, że nie jestemy mali, jak kiedyś — westchnął komicznie Atoś.
— Dlaczego?
— Bo wtedy wystarczało, że bawiliśmy się w Indyan, lub w poszukiwanie złota i już wydawało nam się, że przeżywamy niezwykłą przygodę.
— Łódka jedzie w naszą stronę — zawołał Ludwik.
Spojrzeli w stronę rzeki. Niedaleko rzeki płynęła powoli wąska łódź. W łodzi stał niewielki chłopiec o gęstych, kędzierzawych włosach i wiosłował jednym wiosłem. Duży, bronzowy pies znajdował się w głębi łodzi i rozglądał się wokoło z melancholijnym spokojem.
— Kto to być może? — spytała Janka.
— Nie wiem, w każdym razie ktoś obcy.
— Nie widziałem tu nigdy ani tego chłopca, ani tego psa.
— Popłyńmy w tamtą stronę — zaproponował Antoś.
Lecz Janka zatrzymała go.
— Zostań, pomyśli jeszcze, że nam zależy, aby się dowiedzieć kto on taki.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/15
Ta strona została uwierzytelniona.