— Zawsze żałowałam, że nie jestem chłopcem tobym dopiero powędrowała po świecie.
— Patrz, jak tu ładnie — szepnęła po chwili.
Krajobraz był rzeczywiście prześliczny. Słońce zachodziło znacząc niebo różowemi blaskami, które przeświecały pomiędzy wierzchołkami drzew. Obłoki małe i pierzaste przesuwały się powoli, jakby z pewną nieśmiałością. Wokoło panowała absolutna cisza niezmącona żadnym odgłosem.
— Ach, Janko — zawołała Karolinka, — gdy widzę coś tak ładnego, to zaraz mam ochotę na coś niezwykłego. Takbym chciała zrobić wtedy coś wielkiego, dobrego, przyjemnego, takbym chciała stać się sławną, wielką, zresztą sama nie wiem jak to wypowiedzieć.
Odwróciła głowę, wstydząc się trochę tego wybuchu.
— Rozumiem cię, — odpowiedziałe Janka krótko.
Gdy przyjechały do domu Janki, chłopców jeszcze nie było.
— Zdaje się, że poszli do kowala, — objaśniła matka, — Ludwik wymyślił sobie jakąś maszynerję i potrzebna mu była śrubka, czy kółko od kowala.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/159
Ta strona została uwierzytelniona.