— Bo nie miałam pod ręką sukni, — wyjaśniła dziewczynka ze spokojem, — więc tymczasem wzięłam ubranie mego młodszego brata.
— Nie miałaś sukni pod ręką?
— Nie miałam, — powtórzyła Karolinka, ze spokojem, jakby mówiła o czemś najbardziej naturalnem na świecie, — nie miałam, bo panna Anna schowała mi ją, abym za karę nie mogła nigdzie wyjść. Włożyłam więc ubranie Jasia, wydostałam się przez okno i jestem.
— Karolinko, podobasz mi się! — wykrzyknął Antoś.
— A za co cię ukarała?
— Naturalnie za głupstwo. Wyjechałam, dziś rano, sama autem, wcale niedaleko, może sto kroków za bramę. Tego mi robić nie wolno. Wiem sama, że nie powinnam, bo już nawet obiecałam to ojcu, ale dziś nie mogłam się oprzeć. Auto stało samo w garażu. Nie pojechałam daleko, broń Boże, maleńki kawałeczek, tylko tyle, aby spróbować, czy jeszcze umiem. Ale panna Anna jest formalistką, mówi, że na takim małym kawałeczku też może wydarzyć się nieszczęście.
— To ty umiesz prowadzić auto? — zapytał Ludwik, zapalony wielbiciel aut, motocykli i rowerów.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.