Karolinka patrzyła na niego zdziwiona, nie wiedząc, czy się ma śmiać także, czy gniewać.
— Cóż w tem komicznego? — zapytała wreszcie.
Antoś nie mógł się uspokoić.
— Bo widzisz mówiliśmy o tobie niedawno.
— O mnie?
— Tak, naturalnie nie wiedzieliśmy wcale, że to ty i że nazywasz się Karolinka. Mówiliśmy o tem, że podobno przyjechali właściciele pałacu i myśleliśmy, czy są tam dzieci i jakie? Pocieszałem Jankę, że nareszcie pozna może dziewczynkę, bo tu niema zupełnie znajomych dziewczyn i wiecznie musi przebywać z nami. A wiesz, co Janka powiedziała? Że nie chce wcale mieć do czynienia z taką lalką, z pałacu, w białej, nakrochmalonej, sukni z kolorową szarfą.
— Tak.
Karolinka spojrzała na swoje zbyt krótkie, powalane spodnie, które ukazywały nogi pochlapane błotem i podrapane. Nie przypominały one rzeczywiście niczem białej sukni, ani nawet kolorowej szarfy.
— Tak — powtórzył Antoś — wymuskana lala zjawia się nagle obłocona i potargana, w ubraniu młodszego brata. Wiesz, Karolinko, podobasz mi się.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.