pełnie dobrze, ubierz się i przyjdź do nas na dół, na podwieczorek.
— Nie mogę, nie mogę, — zapewniał Jaś nagle osłabionym głosem.
— Je cię proszę, Jasiu.
— Ależ daj mu spokój, — przemówił rozgniewanym głosem Ludwik, — przecież ten smarkacz po głowie ci jeździ. Skacze jak wiewiórka, zdrów jak ryba, a teraz się mizdrzy jak stara histeryczka. Niech nie schodzi i niech nie je podwieczorku.
Karolinka spojrzała błagalnie na Ludwika.
— Widzisz, on był ciężko chory, — szepnęła.
Na Jasiu jednak wywarł ton Ludwika piorunujące wrażenie.
— A co będzie na podwieczorek? — zapytał potulnie.
— Poziomki ze śmietaną.
Jaś skrzywił się. Prędko jednak powiedział:
— Dobrze, przyjdę.
— To świetnie, ubieraj się teraz, a my wyjdziemy jeszcze do ogrodu.
— Przepraszam, Karolinko, że się uniosłem, ale już patrzeć nie mogłem, że się z nim tak męczysz.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.