czem znowu powrócili do tematu, który interesował ich rano.
Mówili o Hausnerze.
— Nie rozumiem, jak rodzina Hauznera, a zdaje mi się, że ma nawet żonę, bo widziałam takie zdjęcie w kinie, gdy się żegnał przed odlotem z jakąś panią, mogła się zgodzić, aby poleciał.
— Nie rozumiesz?
— Nie. Przecież to straszne, wiedzieć, że ktoś poleci i prawie napewno nie wróci.
— A jednak wrócił!
— Niemal cudem.
— To prawda, przekonany przecież był już sam, że zginie.
— I wszyscy wokoło. Nie było przecież o nim przez tyle dni żadnych wiadomości, wszyscy byli przekonani, ze już nie żyje.
— Tak, to niełatwo być żoną, albo matką bohatera — przyznała Karolinka — samej trzeba wtedy właściwie też być bohaterką.
— A tybyś puściła swego bliskiego? — zapytał Ludwik.
— Karolinka? — roześmiał się Antoś — nie znasz jej Ludwiczku, ona napewno poleciałaby sama.
Karolinka uśmiechnęła się także.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/50
Ta strona została uwierzytelniona.