— Ja jestem spokojny, proszę pani. Ja się tylko dziwię.
— Dzieci w twoim wieku nie powinny się dziwić.
— Ja się stęskniłem za panią, panno Anno — jęknął Jaś z tak wyraźną drwiną w głosie, że mimowoli słuchające dzieci parsknęły śmiechem.
— Oj, Jasiu, bo poskarżę się, którego dnia ojcu i skończą się twoje zabawy — mówiła niewidoczna panna Anna.
— A tatusiowi to już pani powie, gdzie pani była w ciągu tych czterech godzin?
— Jasiu!
— Widzicie, jaki on jest dokuczliwy — poskarżyła się Karolinka.
— Myślałam, że się wreszcie ustatkujesz, zachowasz, jak przyzwoity chłopiec.
— I co wtedy? — pytał głos Jasia.
— Wtedy pozwoliłabym wam pojechać do miasteczka.
— E, do miasteczka, cóż tam ciekawego?
— Jarmark.
— Jarmark — powtórzył Jaś niepewnym głosem, jakby nie wiedząc jakie ma przyjąć stanowisko.
— Jarmark i cyrk wędrowny.
— O, cyrk!
— Tak, cyrk.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/56
Ta strona została uwierzytelniona.