ilości sznury korali, które zwieszały się zewsząd malowniczo, Janka oglądała miejscowego wyboru haftowane ręczniki oraz gliniane dzbany, które potem Antoś odnosił do auta, aby tam leżały i nie stłukły się.
Gdy skończono wreszcie zakupy, gdy każdy znalazł odpowiedni prezent dla osób pozostałych w domu, trzeba było wstąpić do restauracji na obiad.
— A potem pojedziemy na przedstawienie do cyrku, prawda, Karolinko? — pytał Jaś.
— Naturalnie, pójdziemy wszyscy.
Okazało się jednak, że na cyrk jest jeszcze dużo zawcześnie i musiano się zadowolić zjedzeniem lodów u wędrownego przekupnia.
— Właściwie nie należałoby jeść lodów, które nie wiadomo jak są preparowane, — zauważyła Janka, kończąc swoją porcję.
Lecz Karolinka przecięła jej wahania.
— Nie wierzę, że to, co smakuje i wogóle to, co się robi z przyjemnością, może naprawdę zaszkodzić.
— A właśnie najbardziej szkodzą przyjemne rzeczy! — westchnął Ludwik.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.