— My?
— No tak.
— Nie rozumiem cię.
— To takie proste. Urządźmy im przedstawienie.
— Ale jak to sobie wyobrażasz?
— Zwyczajnie. Ja mogę im zadekłamować, albo zaśpiewać.
— Oszalałaś?
— Wcale nie. Przedewszystkiem dużo osób nas tu zna i zaraz się rozejdzie wiadomość, że właściciele pałacu, przedstawiają w cyrku.
— No właśnie!
— Co właśnie? To im zrobi reklamę.
— Ależ, Karolinko, naprawdę oszalałaś.
— Wiesz, Antek, myślałam, że kto jak kto, ale, że ty się zapalisz do tego projektu.
— Kto tu przyjdzie na deklamację — powątpiewał Antoś — tu ludzie muszą zobaczyć coś trywialnego, jakieś fikanie kozłów, coś emocjonującego, wiesz, salto-mortale. Ale deklamacja, śpiew, to dobre na amatorskie przedstawienie dla grzecznych dzieci.
— A może właśnie spodoba im się, że raz jest coś innego, a może właśnie. Antku, słuchaj spróbujmy, mnie tak żal tych ludzi. Widzisz, nie
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.