— Tak, czy owak, jeżeli jest smutna, przychodzi do mnie, a nie do ciebie.
— Wmawiasz sobie, mój Antosiu.
— Jeżeli ci wygodniej tak myśleć, to proszę cię bardzo, ja ci nie przeszkodzę.
— A właściwie, jeżeli zajdzie coś ważnego, to Karolinka zwraca się do mnie, — przemówił nagle Ludwik, pomimo, że uważał tego rodzaju spory, za dziecinne.
— Jakto?
— Tak, za każdym razem, gdy jest coś ważnego, ciekawego, to Karolinka przychodzi do mnie, a nie do was.
— Myślałby kto, że w pałacu zdarzają się jakieś nadzwyczajne przygody i że Ludwik jest głównym doradcą.
— Mówcie sobie, co chcecie, a ja wiem dobrze, co myślę.
Trochę zasępieni odsunęli się od siebie.
Janka w dalszym ciągu patrzyła przez okno, martwiąc się, że deszcz pada coraz większy. Antoś bazgrał coś w kajecie, Ludwik rysował starannie i z namysłem na dużym arkuszu.
Wreszcie Janka odeszła od okna i znudzona
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Przygoda.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.