Strona:Zofia Dromlewiczowa - Rycerze przestworzy.djvu/12

Ta strona została przepisana.

— Patrz, samolot.
— Gdzie?
— O, tu, — spójrz!
— Jaki wspaniały! Rzeczywiście, w górze, niebardzo wysoko, leciał samolot. Skrzydła samolotu lśniły w słońcu, sunął spokojnie, tak jakoś płynnie. Potem uniósł się jeszcze wyżej, aby po chwili mknąć w przestrzeni.
Patrzyliśmy długo ku górze.
— Pamiętasz, Olek — szepnąłem.
— Pamiętam — odpowiedziałem.
I zamyśliliśmy się obaj.
O czem mówicie? — zapytał Stefek, — ach, już wiem, o Bajanie.
Rzeczywiście myśleliśmy wszyscy w tej chwili o niedawnem zwycięstwie Bajana. Tak samo, wysoko w górze mknął samolot. Byliśmy na lotnisku w dniu zwycięstwa i nie zapomnimy chyba nigdy tego uczucia, która nas ogarnęło, gdyśmy zrozumieli, że Bajan zwyciężył.
W milczeniu przyglądaliśmy się teraz samolotowi, który oddalał się zwolna.
— Jak cudownie!
— Nadzwyczajnie!
— Wspaniały!