stopniach, które ostatnio otrzymał, o licznych napomnieniach nauczycieli, o zmartwieniu matki, gdy przyniesiono go do domu ze zwichniętą nogą.
— Właściwie tak łatwo możnaby tego wszystkiego uniknąć — stwierdził, pomyślawszy, że wystarczyłoby przeczytać dwa razy zadaną lekcję, posłuchać rady Asi i, zamiast skrzydeł, budować model samolotu, aby nie było tych wszystkich zmartwień. Potem pomyślał o słowach swej nowej przyjaciółki:
— Tomek ma w sobie słomiany ogień.
Tak samo mówiła Zuzia, zresztą on sam wiedział najlepiej, że wszystko robi początkowo z szalonym zapałem, potem zaś obojętnieje mu rzecz cała. To wina widocznie tego, że mam słabą wolę — zdecydował.
Jednocześnie doznawał takiego wrażenia, jakby go ktoś w ważnej walce pokonał.
— Idąc w ten sposób dalej napewno nie stanę się nigdy takim, jak Jan Mirski — pomyślał z żalem.
— Ale czy to moja wina, że mam słabą wolę?
Myślał nad tem przez całe rano i chociaż postanowił nie mówić o tem z nikim, to jednak natychmiast po spotkaniu się z Asią zadał jej to pytanie.
— Czy to moja wina, że mam taką słabą wolę?
— Nie rozumiem cię — odpowiedziała Asia.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.