Tego dnia nauczyciel polskiego spóźniał się jakoś. Oczekiwano go początkowo w ciszy, potem jednak zrobiło się w klasie coraz to głośniej. Rozmawiano o wakacjach, które tak szybko minęły, o tem który nauczyciel okaże się dobrym, a który surowym. Był to bowiem początek roku dopiero. Lekcje rozpoczęły się przed dwoma tygodniami i dzieci nie przyzwyczaiły się jeszcze do systematycznych wykładów. Jeszcze tak ładnie świeciło słońce, kasztany spadały z drzew, w ogrodach kwitły astry. Idąc rano do szkoły, niejedno dziecko miało ochotę skręcić do pobliskiego lasu. Wszystkim zaś wydawało się, że tego roku wakacje skończyły się wyjątkowo wcześnie.
— Zanim człowiek się obejrzał, a już minęło lato — mówił Tomek.
A jego sąsiadka Zuzia potakiwała gorąco:
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/11
Ta strona została uwierzytelniona.
ROZDZIAŁ PIERWSZY