prostą śmiercią lotnika, ale — niema ich tylko na ziemi.
— Nie rozumiem cię — szepnęłem trochę zmieszany, gdyż wydało mi się, że jest niezupełnie przytomny.
Widocznie zrozumiał moje myśli gdyż się uśmiechnął.
— Wiem co mówię. — powiedział. — Gdy wznoszę się w przestworza czuję ich obecność, wśród powietrznych fal płyną ich cienie, wiem zawsze, że z za mgły wynurzy się natychmiast moja eskadra.
— Co ty mówisz Andrzeju? — przelękłem się.
— Tak, leci zawsze ze mną razem moja wierna eskadra — powtórzył — eskadra zabitych, których jestem wodzem Oni mi pomagają, oni walczą ze mną razem. Oni czekają na mnie abym połączył się z nimi.
Mówił to wszystko gorączkowym szeptem, a ja nie oponowałem, bo widziałem, że wierzy głęboko w to co mówi i że ta wiara pozwala mu żyć po śmierci przyjaciół i pracować.
A w kilka dni później Andrzej zginął. Zginął po zwycięskiej walce z trzema nieprzyjacielskiemi samolotami, które przedtem pokonał. Jak to uczynił sam jeden pozostało dla wszystkich niewytłomaczoną zagadką. I mimowoli myśląc o tem wszystkiem zadawałem sobie pytanie czy nie dodała mu siły myśl, że
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/128
Ta strona została uwierzytelniona.