oto tuż obok niego walczy jego wierna eskadra, może widział oczyma wyobraźni cień samolotu szalonego Jasia kołyszącego się na brzeżku chmury, może sądził, że pędzi mu na pomoc płatowiec Jerzego, że lecą z podniebnej wysokości, w misternych zygzakach Fred i Franek. Może myślał, że w bojowym szyku, w posłusznej karności zgrupowali się tak samo jak dawniej. Może niewidoczne pociski wzmagały siłę jego uderzeń. Nieistniejące ręce uczyły go mądrości uniknięcia ciosu, wskazywały mu cuda powietrznych zawrotów, kazały mu nacierać z całej siły, nie ustępować i nie lękać się niczego. I myślę, że gdy zwyciężył nieprzyjaciela, gdy poczuł wszystkie zadane mu podczas walki rany, gdy umierając, zamykał oczy, wówczas napewno ostatnim spojrzeniem ujrzał, że samolot leci do jego wiernej eskadry i że krótkim meldunkiem. „Zginęłem śmiercią lotnika“, obejmie nad nią dowództwo na zawsze.
Janek zamilkł. Dzieci milczały także. Wreszcie Tomek odezwał się pierwszy.
— To byli bohaterzy, — prawda proszę pana?
— Tak, to byli prawdziwi bohaterzy — potwierdził Jan Mirski poważnie.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/129
Ta strona została uwierzytelniona.