— Naturalnie, że powrócę, moja mała, niemądra siostrzyczko. Przynajmiej tak mi się zdaje.
Oczy Asi napełniły się łzami.
— Co to, to nie, — zawołał Janek wesoło — płakać ci nie wolno pod żadnym pozorem i wogóle niema do tego żadnego powodu.
— A jednak tylu lotników zginęło — szepnęła.
— Tak, ale już kilku przeleciało przecież ocean, to już nie jest żadna sztuka.
— To poco lecisz?
— Bo żaden polski lotnik nie przeleciał jeszcze. Mówiąc poetycznie, chciałbym wznieść tak wysoko i daleko sztandar mego kraju.
Mówił żartobliwie, lecz Asia czuła, że właśnie tak myśli, a żartem i uśmiechem kryje powagę słów.
— Janku, czy ty wrócisz?
— Wiesz, czuję, że wrócę, że mi się powiedzie i nic mi się złego nie stanie. Pomyśl jaka będziesz ze mnie dumna i jak nam będzie przyjemnie.
— Tak, ale…
Oczy Asi znowu napełniły się łzami, a głos jej się załamał.
— Nie myślałem nigdy, że jesteś taką beksą, Asiu.
— Ja nie jestem beksą.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.