Asia pakowała właśnie swoje rzeczy, gdy drzwi otworzyły się i hałas, jaki powstał w całem mieszkaniu świadczył dobitnie, że Tomek przybył z wizytą.
— Hurra! — wołał Tomek.
— Co się stało?
— Niech żyje Jan Mirski!
— Co się stało, Tomku?
— Niech żyje Asia!
— Oszalałeś!
— Niech żyje Warszawa!
— Może się uspokoisz nareszcie.
— Nie mogę tak odrazu.
— Usiądź!
— Daj mi trochę zimnej wody, to może ochłonę.
Asia przyniosła posłusznie szklankę zimnej wody, którą Tomek wypił natychmiast.
— Niech żyje Warszawa! — krzyknął po chwili znowu.
— Widzę, że ci woda nie pomogła, może ci przynieść lodu na głowę?
— Kpij sobie, kpij, a ja wiem swoje.
— Może i ze mną podzielisz się tą wiadomością?
— Owszem.
— A więc, słucham cię.
— Jutro jedziesz do Warszawy, Asiu.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.