tobą opiekował.
— Ja opieki nie potrzebuję.
— Ja też nie.
— To się dopiero okaże.
— Wprawdzie kusi mnie niewymownie ta rączka hamulca — oświadczył Tomek. — Coby to było, gdybym nagle podczas jazdy zatrzymał pociąg w pełnym biegu.
— Nic wielkiego. Zapłaciłbyś dużą karę i wątpię czy dojechałbyś tak spokojnie do Warszawy.
Tomek westchnął.
— Bądź spokojna mamo, nie zatrzymam pociągu. Poczekam na jakiś odpowiedni a niezwykły wypadek.
— Chroń was Boże od wypadku — zawołała matka przestraszona.
— Przecież nie znaczy to, że wypadek się zdarzy. Ale gdyby nas przypadkiem napadli bandyci, to zatrzymałbym pociąg w mgnieniu oka, nie straciwszy zimnej krwi.
— Doprawdy Tomku jesteś nieznośny.
Nastąpiły ostatnie pocałunki i pożegnania. Potem Tomek i Asia zajęli przykładnie miejsca naprzeciwko siebie. Oboje siedzieli przy oknie. Po chwili pociąg ruszył.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/152
Ta strona została uwierzytelniona.