— Niech mnie tatuś nie oczernia — upominał Tomek.
— Lepiej, aby wiedziała zawczasu.
— To jest właśnie siostra lotnika — objaśnił Tomek.
— Tak, wiem, a czy twój brat tu przyjedzie?
— Napewno mnie odwiedzi, może nawet przyleci samolotem.
— O, to byłoby wspaniale. Pojechalibyśmy wtedy z nim razem.
— Pojechalibyśmy.
— I jakie szalone wrażenie? Tu jeszcze nigdy nie lądował żaden samolot. Proszę cię, Asiu, napisz, aby przyjechał jaknajprędzej.
— Napiszę — obiecała Asia.
— Widzę, że masz dziś wiele wrażeń — powiedział aptekarz, patrząc na ożywioną twarz syna.
— Tak, ale Asia także ma ich poddostatkiem, oprowadzam ją jak turystkę po mieście.
— Coście zwiedzili?
— Ogród Zuzi i aptekę. Zapoznałem ją ze zdobyczami świata lekarskiego z aspiryną i jodyną.
— Zapomniałeś, jak widzę, o oleju rycynowym, aplikowanym chłopcom, gdy się przejedzą łakociami.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.