Janek pogładził ją po ręku.
— Muszę, Asiu. Dlaczego nie chcesz? Czy nie byłoby ci przyjemnie żebym to ja właśnie był tym zwycięscą?
— Tak, ale przecież możesz zginąć.
— O — powiedział Janek lekceważąco jakgdyby śmierć w takiej sprawie, nie grała najmniejszej roli.
A po chwili milczenia dodał uspakajająco;
— Napewno nie zginę, czuję, że nic mi się nie stanie. Dam sobie radę ze wszystkiem.
Patrząc na jego jasną twarz, stanowcze oczy, wesoły uśmiech młodzieńczych ust, Asia gotowa była mu uwierzyć. Był przecież niezwyciężonym bohaterem czarodziejskich bajek, był niepokonanym bohaterem wspaniałej rzeczywistości, cudownych marzeń. Może właśnie on potrafiłby tego dokonać. Właśnie on powróciłby radosny, zwyciężywszy wszystko.
Mimo to Asia czuła, wciąż jeszcze, dreszcz trwogi.
— Nie leć Janku, nie leć.
Janek uśmiechnął się. Musiał polecieć. Tak właśnie to odczuwał. Musiał znaleść się w walce z nieposkromionym żywiołem i musiał zwyciężyć.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.