— I nie za latanie, a za nieprzygotowywanie lekcji.
— Nie przypominajcie mi teraz szkoły.
— Tak ci tam niedobrze?
— Nie powiem, aby było źle, ale teraz, w takiej wzniosłej chwili, gdy mam wznieść ku górze.
— Pokaż sztukę i przefruń nad szkołą.
— Postaram się.
Tomek wspinał się coraz wyżej.
Wreszcie jeden ze starszych chłopców zawołał:
— Dosyć. Jak masz spaść to przynajmiej nie z samego wierzchołka.
Słowa te jednak podraźniły ambicję Tomka, i wszedł jeszcze trochę wyżej.
— No, teraz uwaga — zawołał.
Wyprostował się, wyciągnął przed siebie ręce i rzucił się naprzód, ruchem takim samym, jakim rzuca się pływak z trampoliny do wody.
W chwilę później leżał w miejscu, nie bardzo oddalonem od drzewa, otoczony całą swoją publicznością.
— A jednak jego spadochron się otworzył — twierdziła uparcie Zuzia.
— To prawda.
— Skrzydła też zrobiły kilka obrotów.
Strona:Zofia Dromlewiczowa - Siostra lotnika.djvu/75
Ta strona została uwierzytelniona.