roty niosły wstęgi obrazów, rzucały kwiaty pod nogi pasterza, stanowiły czoło procesyi. Wychodziły też czasem z małemi chorągwiami na spotkanie kompanii, które z wielką okazałością i ceremonią wprowadzały do kościoła. Dzieci radowały się naprzód z powodu tego odpustu, a potem wspominały o nim długo.
Taki właśnie odpust wypadł po sześcioletnim przeszło pobycie siostry Rozalii w klasztorze.
Z powodu wczesnej wiosny i suchej drogi większe, niż zwykle, tłumy zalegały dziedzińce klasztorne, tłoczyły się w kościele, gdzie jedna po drugiej odbywały się msze i piękne ceremonie. Na dworze, pod lipami ledwo puszczającemi pączki, urządzone były kazalnice, żeby większa liczba wiernych mogła słyszeć słowo Boże. Pielgrzymów, żebraków, dziadów zebrała się moc: ociemniali, grający na lirze i śpiewający pieśni pobożne, kaleki, odsłaniający rany swoje i odcięte członki, dziady, odmawiający litanię tę samą w kółko, matołki niespełna rozumu, głuchoniemi, mruczący coś pod nosem, pokazujący zdaleka świadectwo, iż naprawdę są głusi, pątnicy w kapturach i trepkach.
Z dawien dawna był zwyczaj, że tym wszystkim przybyłym z daleka i potrzebującym wsparcia siostry rozdawały chleb, placki i pierogi pieczone z kaszą gryczaną i serem. Stały przygotowane tego kosze całe.
Do rozdawnictwa wyznaczona została siostra Stefania, ale, że raz pierwszy spełniać ten obowiązek mia-