Ty wyjdziesz i pójdziemy razem. Przysięgłaś jako zakonnica, ale pierwej jako żona!
— Matko Boska!
Zawezwawszy Panią Niebieską na pomoc, siostra Rozalia miała siłę powstać z klęczek i przejść na drugą stronę gromadki dzieci, na której czele tu przyszła. Ale co się działo w duszy biedaczki! Szumiała w niej burza rozpaczy, niepewności, szaleństwa prawie. Chciałaby była uciekać od zbrodniarza na koniec świata, to znowu pragnęła go ratować, doprowadzić do pokuty i skruchy i oddać Panu Jezusowi duszę, z której zmaza zmytą została przez żal... Pan Jezus, dobry pasterz, utracił tę duszę... Należało Mu ją zwrócić...
Nie była w stanie zrozumieć ani jednego słowa z kazania ojca Bernardyna. Słyszała głośny płacz dzieci, ale się on obił tylko o jej uszy. Nie zdawała sobie sprawy z niczego, co nie było jej męką wewnętrzną.
Ksiądz Bonawentura mówił dzieciom o umarłych rodzicach, o zdwojonej miłości Pana Jezusa i Matki Boskiej dla sierot, a dziewczynki zanosiły się od płaczu. Przy każdem kazaniu „księdza Bonusia“ dla maluczkich musiał być głośny płacz. Bez tego kaznodzieja uważał kazanie za nieudane.
Nareszcie ucichł grzmiący głos mówcy, gromadka dzieci poruszyła się, a na jej czele siostra Rozalia powróciła do klasztoru.