Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/100

Ta strona została przepisana.

— Czy wasza Miłość zna legendę o kolcach róży? — odezwał się Witold.
— O kolcach róży? nie, mów pan!
— Rapin, pisarz francuski, podaje taką opowieść: Rodanthe, królowa Koryntu, wskutek nadzwyczajnej piękności, wzbudziła miłość licznych książąt, lecz wzgardziła ich hołdami. Doprowadzeni do rozpaczy, oblegli ją w świątyni Dyany, gdzie się schroniła ze swym ludem, który olśniony jej pięknością, domagał się by zajęła miejsce bogini. Apollo, rozgniewany za zniewagę wyrządzoną Dyanie, jego siostrze, zamienił Rodanthe w krzak róży. Poddani, cisnący się na pomoc królowej, zostali przemienieni w kolce: z książąt jeden w motyla, inni we dwa skrzydlate owady i wszyscy odtąd krążą bezprzestannie dokoła ukochanego kwiatu.
— Legenda bardzo poetyczna — rzekł baronet z uśmiechem — ale mnie więcej jeszcze podoba się to, co wielki liryk grecki Anakreon powiedział o róży: „że śmieje się swym powabem i płacze kolcami.“
— Wasza Miłość nie lubi łez, skoro poszukuje róży bez kolców — wtrącił od niechcenia Witold.
— O tak — odrzekł Anglik — ja sam nie płaczę nigdy... chociaż słyszę, że to niekiedy daje chwilę szczęścia.
— Jest to rodzajem leku cudownego w pewnych cierpieniach — wtrącił Jakób.
Baronet lekko brwiami poruszył, co wskazywało że przedmiot rozmowy nie przypada mu do smaku, i z przymuszonym uśmiechem powiedział:
— Jak to znać zaraz, że mamy między sobą lekarza..!
Herbata już była gotowa: górale zabrali się do nalewania jej w szklanki i roznoszenia, a czynili to zręcznie i szybko. Groom baroneta nie miał tu nic do roboty: rozłożył tylko paczkę biszkoptów i wydobył butelkę madery, mającej zastąpić kóniak. Dolewano jej tylko potrosze, bo było to wino stare i mocne. Sir Edward do jedzenia uprzejmie zapraszał, ale sam niczego nie dotknął. Pił tylko czystą herbatę małemi łykami, bardzo wolno.
Rozmowa toczyła się o górskiej przyrodzie. Walter z zapałem mówił o Szkocyi, a sir Edward spoglądał raz po raz przez lunetę w kierunku hali, gdzie spodziewał się dojrzeć profesora Stranda. Gdy słońce zaczęło się zniżać, baronet spojrzał na zegarek i wstał.
— Idźmy — rzekł — odszukać naszą zgubę, póki jeszcze dzień. Musimy dokładnie zbadać las do krzyża, gdzie straciliśmy go z oczu.
— Może pije mleko w szałasie na Smytnej i zagryza serem — zrobił uwagę Witold.