Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/117

Ta strona została przepisana.

— Znalazł się nawet głos jeden w dziennikarstwie, proponujący grób dla tego niezwykłego człowieka na Gewoncie; ale sądzę, że lepiej mu tam gdzie jest, bliżej tych których ukochał.
— Pomysł był dziwaczny — odrzekł Warburton — bo choć postać króla Tatr, nakreślona przez was, wystrzela po nad tłum wysoko, zmalałaby jednak przy widmie śpiącego rycerza, panującem nad całym amfiteatrem gór. Widziałem to widmo przy księżycu i zrobiło na mnie potężne wrażenie! Wygląda jak skamieniały fragment pieśni... Któż więcej jeszcze badał te piękne góry?
Jakób zamyślił się, jakby szukając w pamięci.
— Zapominasz pan o Walerym Eliaszu, autorze „Przewodnika“, pracującym już lat czterdzieści na niwie tatrzańskiej — ujął się malarz za bratem w sztuce.
— Nie zapomniałem: w książce Eliasza można znaleźć streszczenie wszystkich wiadomości o Tatrach. On uczy podróżnika, jak się ma na wycieczce zachować, co oglądać i jak patrzeć.
— W ostatnich latach badanie tych gór bardzo postąpiło — rzekł Witold. — Zmierzono głębokość i powierzchnie jezior, zbadano skały, poczyniono spostrzeżenia klimatyczne, opisano zwierzęta i rośliny.
Warburton spojrzał na wierzchołki turni, po za któremi słońce oddawna się już skryło i rzekł:
— Dobrze nam tu jest, ale wracajmy, bo zaczynam uczuwać głód.
— I ja także — powiedział Strand.
W kwadrans potem doszli do schroniska, gdzie stół już zastano nakryty, a na nim pasztet na zimno, chleb, bryndzę, ser owczy, koniak i wino. Kucharz był przy ognisku, bo nie odjechał z lady Chester, jak rozporządził baronet dla wygody synowej, ale pilnował przygotowanego obiadu i podał na stół półmisek z gorącym roast-beefem, nad którym długo biadał dostojny kucharz, że mięso chude i twarde. Marudząc przecież, tak umiał go przyprawić, że wszystkim wydał się kruchy i wyborny. Może część zasługi przypadła tatrzańskiemu powietrzu i trudom wycieczki raczej, niż sekretom mistrza gastronomii.
Zapach ten miłym był dla zgłodniałych turystów: zabrali się energicznie do jedzenia, i przez czas jakiś słychać było tylko brzęk noży i widelcy. Gdy pierwszy głód zaspokojono, sir Edward odezwał się:
— Mam tu wino kupione na Węgrzech, a pochodzące z winnic rosnących na południowych stokach Tatr. Jerry, nalewaj!
Był to przedni stary tokaj, od którego krew szybciej krążyć zaczęła w żyłach ucztujących. Łagodny a zdradliwy, barwę miał starego złota i przepyszny aromat. Butelka była zapleśniała. Malarz przyglądał mu się pod światło okiem znawcy, przybliżał i oddalał, badał ów aromat subtelny, wreszcie odezwał się: