Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/129

Ta strona została przepisana.

nie patrzy — haj. Ja za kare sie zaraz oznimóg i lezem tak już moc roków. Z Panem Bogiem nie będzies w karty grał — haj.
Tak to prosem pieknie — gadał mi ten Fakla, a świercki to mu ciurecke z ocy leciały — haj.
Ponieważ Sabała robił częste przestanki, jakby się namyślał lub wątek sobie przypominał, więc malarz tłomaczył na język angielski legendę prawie jednocześnie. Sir Edward nie spuszczał oczów z opowiadającego, a doktór nie spuszczał oczu ze słuchacza, którego twarz nieruchoma wyglądała jak zagadka, a palce zanurzone w skręty brody, zaciskały się ruchem nerwowym. Witold, obserwujący także cudzoziemca, pomyślał:
— Muszę narysować tę rękę: jest pełna charakteru. Długie jej, ostro zakończone palce, mają w sobie coś przejmującego.
Gdy Sabała umilkł, ogólne zapanowało milczenie: ogień na chwilę przygasł, a sir Edward spuścił głowę i rzekł:
— Wasz filozof tatrzański umie opowiadać: jego głos potargany i matowy, przeobraża się cudownie pod wpływem zapału i uczucia i całą gammą tonów rozbrzmiewa. Giesta jego są obrazowe, a twarz ruchliwa, zmienia wyraz w miarę opowiadania; farby na obraz kładzie jaskrawe i maluje grubemi rysami, ale z tego rysunku bije jasne światło. Rad jestem, że go słyszałem: jak góry wasze są niepodobne do innych gór, tak wasze baśnie ludowe inne są, niż u wszystkich ludów. Człowiek jest wszędzie ten sam, pod wszystkiemi szerokościami geograficznemi, choć różnemi przemawia językami; ale wszędzie inną ma duszę i inne ideały. Wasza jest jak złoto, które się czyści w ogniu, a wasz ideał — to miłość bliźniego, większa od miłości samego siebie. Tę duszę, ten ideał słyszę w baśni Sabały i słyszałem w niejednej pieśni z tych stron, których echo płynęło do mnie przez morza...
Umilkł, i jakby się namyślając, mówił dalej.
— Kwiaty poezyi kwitną na waszej ziemi, i róż jest wśród nich obfitość, chociaż zaczynam już wątpić, czy znajdę tu różę bez kolców. Znam człowieka, który się urodził na wyspie skalistej, rzuconej samotnie wśród oceanu. Ziemi urodzajnej, tak jak tu pod Tatrami, było tam mało; uprawiano ją przeto w pocie czoła, broniąc przed niszczącemi siłami przyrody: wiatry bowiem północne zwiewały rodzajniejsze na skałach podkłady, a z zachodu bałwany zalewały łąki i pola uprawne. Dróg wygodnych nie było, bo je zawalały olbrzymie zwały morenowe. Drożyny wązkie wiodły nad przepaście i krawędzie skał ostre. Człowiek ów nie chciał kaleczyć rąk, ani w pocie czoła walczyć z deszczem i wiatrem o każdą piędź ziemi; poszedł w świat... znalazł łagodniejszy klimat, lepsze drogi, urodzajniejszą ziemię, a los mu sypał złoto pod nogi. Poszczęściło mu się, ale spostrzegł, że zgubił w drodze duszę, któ-