Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/130

Ta strona została przepisana.

był zabrał z domu. Szuka jej po świecie, jak ja róży bez kolców, i jak ja znaleźć jej nie może...! Cierpi on za życia czyściec, który czasami zamienia się w prawdziwe piekło. Złoto, którego pragnął, ma dziś dla niego znaczenie takie samo, jak owe strużyny, które w torbie zamiast dukatów znalazł stary kowal Fakla.
Słuchano tych słów ze zdumieniem. Co znaczyła ta powieść? Kto był ów człowiek, o którym mówił — i czy to utwór fantazyi, czy rzeczywistość? Pierwszy to raz, on, oszczędny dotąd w słowa, dał się unieść wrażeniu, czy zapałowi.
Ogień podsycony świeżą wiązką smereczyny znów większym zajaśniał blaskiem i oświecił twarz baroneta, zawsze spokojną, ale bladą jak płótno. Milczeli wszyscy. Ciszę przerwał głos dziecinny, ale poważny, prawie uroczysty:
— Ten człowiek powinien wrócić na wyspę, bo inaczej nie odnajdzie swej zguby!
Sir Edward odwrócił się zdziwiony:
Był to głos chłopca, który znalazł na szczycie Bystrej gwoździk lodowy. Starzec i dziecko patrzyli przez chwilę na siebie, jakby badając się wzajemnie. Baronet lekko brwi zsunął, i nie chcąc snać wdawać się z dzieckiem w rozmowę, rzekł swobodnie, prawie wesoło:
— Jeżeli nie znajdę w tych górach róży bez kolców, zabiorę przynajmniej z sobą do Anglii wiązkę legend. Hej, Jerry, jeszcze wina!
Walter, znający zwykłą wstrzemięźliwość sir Edwarda, wydziwić się nie mógł, że wbrew zwyczajowi pił dzisiaj tak wiele.



Przewodnicy tatrzańscy mają już ustaloną sławę; inteligencyą, przytomnością umysłu i roztropnością, przewyższają o wiele swych kolegów z Alp i Pireneyów. Turysta, oddawszy się im w opiekę, nie potrzebuje wcale myśleć o sobie, troszczyć się o nic, bo oni się za niego troszczą, oni myślą o wszystkiem. Ponieważ magnat angielski chciał nocować w dolinie — nie czekając rozkazów pobiegli, na Smytną do szałasów pasterzy, i wrócili obładowani dużemi wiązkami siana na posłanie. Szło tylko o to, czy w schronisku nocleg urządzić, czy też gdzieindziej. Miejsca tam nie brakowało, ale była to tylko buda z desek, dobrą dająca we dnie ochronę od zbyt skwarnych promieni słońca, nie zabezpieczająca jednak dostatecznie od nocnego chłodu. Teraz w dolinie Kościeliskiej jest hotel zaopatrzony we wszystkie potrzeby, ale wówczas nie było go jeszcze, a podróżni nasi nie mieli z sobą kołder, tylko derki z wozów, pledy i jeden płaszcz, własność baroneta, dla którego też, ze względu na jego wiek, należało wynaleźć zaciszniejsze schronienie.