Strona:Zofia Urbanowska - Róża bez kolców.pdf/15

Ta strona została przepisana.

mi, przez długie używanie podobnemi do grzybów. Jednym zasłaniały one połowę twarzy, ukazując tylko koniec nosa i brodę, u innych były z fantazyą zsunięte na tył głowy. Wszyscy palili fajki.
Dym unoszący się jak obłok w izbie i para dobywająca się z przemokłego, rozwieszonego u powały na żerdzi odzienia, nie pozwoliły przybyłemu dostrzedz od razu trzech turystów: siedzieli oni przy stole, na krzesłach wielce oryginalnych kształtów. Porozkładane tu i owdzie pledy, kije alpejskie i torby podróżne, pokazywały, że wrócili z dalekiej wycieczki, a górale byli to ich przewodnicy. Na wielkim kominie gorzały grube drwa bukowe i świerkowe gałęzie, wydając lekki trzask i przyjemny zapach żywicy, a około komina krzątała się wysoka, tęgo zbudowana góralka i warzyła wodę na herbatę dla gości, w tak zwanym kotliczku, czyli wielkim żelaznym imbryku. Przy kominie na ziemi siedział w koszuli stary góral z długiemi, na ramiona spadającemi włosami i obierał starannie grule[1]. Na piersiach błyszczała mu prześliczna spinka mosiężna.
Ale jeżeli oczy sir Edwarda nie mogły odrazu dojrzeć wszystkiego, to natomiast ci co znajdowali się w izbie, dokładnie mu się przyjrzeli, stojącemu w świetle ogniska: jego silnej budowie i wyniosłej postaci, z której znać było, że nawykła do rozkazywania — wyrazistym oczom, bladawej twarzy, wreszcie kasztanowatej, mocno posiwiałej brodzie, charakterystycznie u dołu rozdzielonej przez środek. Głowa z kapeluszem i czoło schowane były pod kaptur długiego, nieprzemakalnego płaszcza, z którego ściekała woda. Gaździna[2] rzuciwszy nań okiem, zawołała ze współczuciem:
— A to ich też dolało!
Towarzysz sir Edwarda miał takiż sam płaszcz i kaptur, a z pod kapelusza wyglądał mu tylko koniec nosa, małe wąsiki i krótko przystrzyżona broda. Ten nie rozglądał się wcale po izbie, tylko się zwrócił wprost do gospodarza, który, stojąc po drugiej stronie komina, trzymał węgiel w palcach i tak spokojnie zapalał fajeczkę, jakby przybyłych wcale nie widział. Opowiedziawszy mu, że o kilkaset kroków stąd spadło u karety koło, prosił go aby udał się zaraz na miejsce wypadku i zabrał z sobą kilku ludzi, bo trzeba powóz tutaj przyprowadzić. Nalegał bardzo o pośpiech i powtarzał, że w karecie są kobiety, lękające się nietylko burzy, ale i napadu w obcym, nieznanym kraju.

Mówił twardym, wyspiarskim akcentem, wymawiając dobitnie wyrazy, a polszczyzna bardzo była kulawa i brakło w niej zupełnie litery r,

  1. Kartofle.
  2. Gospodyni.